Nie wróciłem do domu, tylko poszedłem do tych wielkich, upiornych mężczyzn. Nie wszyscy oni byli przerośnięci, nie wszyscy wyglądali na złych i nie wszyscy byli brudni. Nawet nie wszyscy cuchnęli alkoholem i papierosami, mieli jednak jedną wspólną cechę, z której nawet wtedy doskonale zdawałem sobie sprawę: wszyscy oni byli groźni - ale czasami jest tak, że się niczego nie boisz nawet, jeśli jesteś tchórzem.
Nie wiem dlaczego tak się dzieje, że czasami strach zwyczajnie ustępuje i pozwala nam robić nieoczekiwanie głupie i nieodpowiedzialne rzeczy, jak chociażby wałęsanie się jako siedmioletnie dziecko pomiędzy uliczkami Leokasji, bez większych oznak przerażenia. Przyznać muszę, że chociaż nie jest to najbezpieczniejsze miejsce, niesie ze sobą pewną dość istotną korzyść: spotkać tu można indywidua ze wszystkich stron Wszechświata. Różnych wyznań, kultur, mówiące różnymi językami. Dla małego chłopca ma to swoje plusy, oczywiście jeśli jest dostatecznym tchórzem, by nie pyskować i nie odmawiać. Na Leokasję od wieków zjeżdżali handlarze bronią, zbrodniarze, kanciarze, hazardziści i uciekinierzy, oraz ja i moja matka. Nigdy nie odpowiedziała na pytanie dlaczego tu przybyliśmy, ale sądzę, że liczyła od początku na to, że zatrudni się w końcu tam, gdzie ostatecznie trafiła. Nim dotarłem do miejsca, gdzie cudem wręcz udało mi się złapać wypadający z paki półciężarówki szklany magazynek wypełniony, jak już teraz wiem, wyjątkowo żrącym, ale i równie wyjątkowo drogim rodzajem plazmy, osłuchałem się już z lokalnym zasobem wulgaryzmów i przyznam, chociaż nie bez wstydu, że niektóre nawet mi się spodobały. Oczywiście żadnego z nich, nigdy nie powtórzyłem, a teraz napawa mnie obrzydzeniem samo to, że powielałem je w myślach, ale pogodziłem się też z faktem, że u niektórych osób one po prostu brzmią jak muzyka. Chociażby u mojego doskonałego lorda…
- Kurwa! – to akurat poznałem najlepiej, ale na pewno nie tak dobrze jak wykrzykujący to słowo mężczyzna, który wyrósł znad paki. Chudy dość, jak na kogoś obsługującego takie sprzęty, ale nie to mnie wtedy zajmowało, tylko nagły paraliżujący strach. Potem ten człowiek dostrzegł mnie, podającego mu ten szklany zbiorniczek bladymi dłońmi. Odsapnął z ulgą, załadował go na pakę i zszedł z niej.
- Wszystko jest chłopaki – zawołał donośnie.
- Mam nadzieję, bo Tiramis nas rozszarpie! Jesteśmy w dupę o ponad godzinę, a ten skurwiel chyba się najebał – prychnął w odpowiedzi kierowca i odjechał. Wtedy pierwszy raz słyszałem to imię, ale całe szczęście nie ostatni. Nie zwróciłem na nie jednak uwagi, bardziej zajmowało mnie co się stanie dalej, ponieważ moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Mężczyzna odwrócił się do mnie i rozczochrał moje włosy z uśmiechem na twarzy.
- Dzięki mały, uratowałeś mi dupę. Od kogo jesteś? Pierwszy raz cię tutaj widzę – mówił nawet przyjaźnie, ale to raczej nie miałby miejsca gdybym przez przypadek nie złapał czegoś, co było dla niego cenne. Wtedy też to wiedziałem, ale ponieważ bardzo chciałem mieć przyjaciela pozwoliłem sobie zapomnieć. Kłamstwem byłoby twierdzenie, że to było głupie posunięcie, ale równie nieprawdziwe byłoby mówienie o tym człowieku, jako o moim przyjacielu.
- Od ni-nikogo. J-j-ja j-jestem synem, t-t-tej l-l-lekarki.. – wydukałem. To dość ważna sprawa, że w czasie dzieciństwa jąkałem się nagminnie. Był to potworny nawyk, brzmiący zupełnie nieprofesjonalnie i nieodpowiednio do jakiegokolwiek szanującego się towarzystwa. Dobrze wychowani, eleganccy ludzie się nie jąkają, nie jąkają się damy dworów, ani nadworni kapłani. Nie jąka się też mój lord, ale ja jąkałem się jeszcze przez pół roku od tego wydarzenia. Nie długo, ale i nie tak krótko.
- Ona ma jakiegoś bachora? Jak masz na imię mały? – pytał spokojnie, zupełnie nie tak jak mówił do swoich znajomych. A więc przedstawić się, prosta czynność, którą dzisiaj wykonuję w sposób swobodny, aczkolwiek dalece elegancki, wtedy była kłopotliwa o tyle, że nie robiłem tego zbyt często, a i nie było się czym chwalić. Nie zawsze przedstawiałem się przecież, jako Cyrus Desmondo. Byłem też, przez pewien czas, kimś zupełnie innym.
- K-k-kodar – jak każda Yoggotta wstydzę się swojego ludzkiego imienia, jakie nadała mi matka w przypływie szału po, albo przedporodowego. Pomiędzy sobą mój gatunek używa tych imion, by pokazać wyższość nad kompanem rozmowy, swoją przewagę, ostrzec się wzajemnie o tym, że wszystkie te ukłony i tańce ceremonialne nie czynią z nas przyjaciół. Całe szczęście wtedy nie miałem tego problemu.
- Chodź, strzelę sobie jednego, zapalę i odstawię cię do mamuśki pinglarzu – pociągnął mnie do budynku za nami. Był to bar, jak się okazało, bar, w którym siedziało pełno ludzi, których się panicznie bałem, stały rzędami brudne butelki i krzesła. Ale to wszystko jeszcze nic, w porównaniu do widoku, który zapamiętałem tak jak i słowa ojca: do teraz. Długa, piękna, lakierowana lada, jakby pod szkłem. Lśniła tak bardzo, że świeciły się na niej nawet te niemyte szklanki, jakie tłusty barman stawiał tam raz po raz.
- Patrzta kto tu przylazł, to się pospieszył. Zapakowaliśta tę furę, co to ją ten blondas zamówił? Nie chcę, żeby mi tu potem z awanturą wpadał, blat dopiero com wstawił, a ten jak się wkurwi to na nic nie patrzy tylko lezie. I co żeś ze sobą przytaszczył za Inteligencika? – to określenie przyrosło do mnie na wiele lat. Byłem od tej chwili Inteligencikiem, wszystkim znanym, lokalnym, milczącym kujonem. Tak to się chyba nazywa, gdy ktoś spędza więcej czasu na czytaniu, niż na piciu, paleniu i seksie. Dalej ciągnęła się rozmowa dalece niecenzuralna, a ja wspiąłem się na fotel barowy i patrzyłem w tę cudowną lakierowaną powierzchnię, zabezpieczoną warstwą jakiejś przedziwnej substancji. Drewno pod nią mieniło się i nabierało barw. W wiele lat potem zjadłem pewien obiad, bogaty w informację o pochodzeniu tego rodzaju lakieru. Produkowano go z liści pewnej urokliwej rośliny rosnącej w samym centrum zupełnie innego układu słonecznego, ale na Leokasji to nie był absolutnie żaden problem.
Odstawili mnie do matki dopiero wieczorem, gdy kończyła pracę. Nie wiem dlaczego zeszło im na tym wszystkim tak długo, ale mojemu lordowi też zajmuje to wszystko dużo czasu, zwłaszcza gdy pije. Ja nie piłem, chociaż częstowali i podsuwali pudełko papierosów. To wszystko cuchnęło potem - jakie szczęście, że pałace bogów nie mają tego zapachu.
Comments (0)
See all