Każdego innego dnia Piekło budziłoby się właśnie do życia, ale, wbrew temu, co mówił Tiramis zatrzymując boginię nocy przy stoliku, większość demonów wciąż znajdowałaby się w łóżkach. Tym razem jednak nie zamierzenie nie kłamał. Po dziesiątej na korytarze wyszła straż, by zbudzić wszystkie stare demony i przygonić je do Sali Tronowej.
Przyszli i zupełnie zaspani wpatrywali się teraz w twarze zgromadzonych przed nimi więźniów, głównie dość młodych chłopców. Co mądrzejsi ze zgromadzonych zdążyli się już zorientować do czego to zmierza i sprawdzić ile dzieli ich od drzwi wyjściowych, przeliczyć swoje szanse, gdyby musieli się bronić
Teoretycznie wiedzieli, że Lucyfer mógł zawsze wybuchnąć, zdarzało mu się już wcześniej, ale kilka tygodni temu postawili swoje ultimatum, żądając, by Tiramis nie wpływał na decyzje korony. Powiedzieli, że jeżeli nie zajdą zmiany przestaną słuchać. I jak najbardziej usiłowali utrzymać swoje wymuszone na koronie przywileje, chociaż akurat to w ostateczności nie było nic nadzwyczajnego. Normalna troska o własne interesy, którą do tej pory Piekło doskonale rozumiało, a czasem nawet nagradzało, więc nie do końca rozumieli czemu tu są.
- Ciekawi was pewnie po co zerwałem was z łóżek? – pospieszył z wyjaśnianiem Lucyfer. Stał teraz przed nimi w swoim nieskazitelnym czarnym garniturze trzymając w ręku miecz. – Mam zamiar pozbyć się tych, których osadzono w lochach. Ewidentnie Piekło bywało zbyt pobłażliwe wcześniej.
Belzebub wpatrywał się w niego coraz bardziej przerażony świadomością nieuniknionego. Spodziewał się jakiegoś głupstwa ze strony boga wojny, ale nie aż takiej lekkomyślności.
- Oszalałeś – wyrwało mu się szybciej niż zdołał to przemyśleć.
- Belzebubie, nie każ mi stawiać cię w szeregu – zabrzmiało spokojnie, ale w tej chwili była to realna groźba, a Myśliwy Piekieł doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Znał go najdłużej ze wszystkich.
- Przepraszam – syknął wbrew wszystkiemu co cisnęło mu się na usta.
Straż zmusiła tych skutych chłopców by klęknęli.
- A więc… - ściął pierwszego z nich. – Każdy… - kolejnego.
- Kto ośmieli łamać się moje prawa – mówił kiedy kolejni padali im pod stopy, a krew plamiła czerwony dywan ciągnący się spod gigantycznych rzeźbionych wrót przez całą Salę, aż pod tron.
- Skończy bez głowy – oświadczył twardo, kończąc z kolejnymi dwoma.
Uniósł wreszcie głowę do nich i nareszcie zobaczył to, na co liczył kiedy kazał ich budzić. Te same demony, które ośmieliły mu się grozić ściśnięte w przerażoną masę przed nim. Grzeczni jak od lat nie byli. Nie chodziło przecież o tych martwych chłopców, a o świadomość, że jeśli spróbują to staną na ich miejscu.
- Raz na tydzień zetnę wszystkich więźniów, niezależnie od ich pochodzenia, więc będziecie się pilnować. Jeśli straż was zamknie to nie wyjdziecie stąd żywi – dokończył mówić i dobił tych, którzy jeszcze zostali.
Panowała taka cisza, że zdawało się, że można by usłyszeć nawet pojedynczy włos spadający na podłogę. Przynajmniej on by mógł, bo zgromadzeni słyszeli raczej szum własnej krwi i bicie serca.
- Prawo się nie zmienia, ale jego realizacja już tak. Każdy ogłoszony przepis wchodzi w życie z chwilą jego wydania. Poczynając od obowiązku składania pokłonu, gdy tu wchodzicie – patrzył jak przytykają jedno kolano do tego dywanu prawą dłoń kładą na sercu i pochylają głowy w piekielnym ukłonie. Wszyscy, poza Belzebubem wciąż stojącym tam, gdzie wcześniej, który wpatrywał się wprost w niego walcząc wyraźnie sam ze sobą.
- Coś ci przeszkadza Belzebubie? Na coś czekasz?
- Na tego, za którym wyszedłem z Niebios. Nie ma go tu – syknął w odpowiedzi nieco drżącym głosem bóg wierności. Stał tam teraz nie za siebie, ale za wszystkich, którzy za jego plecami pochylali głowy.
- Stoję przed tobą. Zrób co należy, albo straż odprowadzi cię do lochów – ten ton był zupełnie lodowaty, ale proszące spojrzenie jakim obdarzył go władca Piekieł w niczym go nie przypominało. Myśliwy przełknął w końcu wszystko co miał jeszcze do powiedzenia i dołączył do pozostałych, gryząc się w język kilkukrotnie. Krew wolno wgryzała się w dywan, drażniła słodko-metalicznym zapachem nozdrza.
- Mam dość waszch wybryków i bezczelności. Nie będę wypełniał waszych poleceń, nie tak to działa. Ja rządzę Piekłem, nie wy i tak będzie zawsze. Jeśli dotarło możecie już iść. Ty Belzebubie zostań.
Comments (0)
See all