Arod mógł mieć rację, ostatecznie podróż do samego centrum chaosu, gdzie władzę sprawowali Jeźdźcy Apokalipsy powinna była wynagrodzić wszystkie wcześniejsze pomyłki. Nie miał pojęcia jak go stamtąd wyciągnęli, ale na pewno nie chciał tam wracać. Mógł ją mieć także z innego powodu…
- Rzucisz tym sztyletem jeśli ci zagrożę, co nie? Końcówka jest zatruta, znam cię, a ja chcę jeszcze pożyć. To twoje argumenty – mruknął pod nosem nim oblizał wargi.
Poślij mnie.
- Tu potrzeba więcej delikatności, której nie masz, a przynajmniej nie w jej mniemaniu. Sam pójdę – odpowiedział ojcu zapominając na moment i o ostrzu i o jego właścicielu. Przemyślał to jeszcze, by w końcu unieść spojrzenie ponownie do Aroda. – Przypilnujesz w tym czasie moich interesów.
- Na to mogę się zgodzić. Swoją drogą… po co ktoś taki jak ty, cholerny handlarz broni i śmierci, ma zamiar pomagać akurat jej? Nie sądzę, żeby Niebo chciało mieć z kimś takim do czynienia – zapytał w końcu niebieskowłosy.
- Nie sądziłem, że jesteś półgłówkiem, ale powinienem się był tego spodziewać, prawda? Dla władzy rzecz jasna – wykrzywił usta w uśmiechu zupełnie pewny, jakby nie cedził właśnie jednego z większych swoich kłamstw.
Miał władzę, większą niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, a pozbycie się tej uroczej dziewczyny pomogłoby jego interesom z całą pewnością. Niebiosa pod jej rządami mu wielokrotnie przeszkadzały… ale było coś, czego chciał znacznie bardziej niż kontroli i pieniędzy. Coś ważniejszego, bo nie mógł tego w żaden sposób kupić, ani wyszarpać obcym mu rękom… ktoś musiał o nim pamiętać, kiedy przyjdzie jego czas, a przez skórę czuł zbliżającą się śmierć jak kiedyś, lata wcześniej, nadchodzące kłopoty. Prochy coraz mniej pomagały, a on zamierzał zostać zapamiętany na długo, nieważne jak bardzo musiał się do tego przysłużyć.
- Rozumiem. Sprzątniesz za to wszystko dwie dziwki, Lucien i Sorrę oraz uroczego chłopca, Nisto. To chyba wszystko nam załatwi – oświadczył Arod.
- Skąd pomysł, że zapłacę za coś, co muszę zrobić sam?
- Rzucę tym sztyletem, końcówka jest zatruta, a ty chcesz jeszcze pożyć. Coś pominąłem? – dopytał spokojnie.
- Zatrzymam go, albo się uchylę – uciął całkiem zdecydowanie bóg wspomnień.
- A wtedy ja opowiem Lucyferowi o Ksirze. Na pewno się ucieszy z takiej okazji, od dawna chciał podbić Raj, jeśli nie od zawsze – strażnik obnażył swoje zęby w wesołym uśmiechu, a on odetchnął ciężko. Gdyby nie chodziło o nią to pewnie zwyczajnie by stąd wyszedł.
- Nie boję się go, ale niech ci będzie. Zastąp mnie pod bramą, chłopcy ci tam wszystko wyjaśnią – uniósł wzrok do sufitu i chwilę się w sobie zbierał. – Ty też ze mną nie idziesz. Jeśli ona cię wyczuje nie będzie zadowolona.
Wiem.
Sam opuścił dłoń Aroda z wciąż wyciągniętym w jego stronę ostrzem, a potem spokojnie sprawdził czy wszystko ze sobą ma. Teoretycznie nie spodziewał się żadnych problemów, miał zamiar wrócić za dosłownie parę chwil, ale za długo żył, by być tego pewnym. Czuł się wyjątkowo parszywie i kiedy się nad tym dobrze pomyślało to mogło utrudnić każdą robotę, zwłaszcza taką.
Wyszedł ponownie na korytarz i chwilę się w sobie zbierał, zanim gestem dłoni postanowił otworzyć portal. Niewielkie błękitne rozdarcie pomiędzy materią czasoprzestrzeni, które pozwalało zdecydowanie skrócić czas podróży. Bardzo przydawało się podczas ludzkich bitew, w które zdarzało mu się często plątać, mniej w tych prawdziwych potyczkach, bo zarówno pałac Niebiański, jak i ten Piekielny miał swoje ograniczenia w tym zakresie. Wyjść wolno było w zasadzie z każdego miejsca, ale pojawić się mógł zwykle jedynie na głównych korytarzach, albo opuszczonych terenach. To były podstawowe zaklęcia bezpieczeństwa: nikt nie chciał niezapowiedzianych, uzbrojonych gości, a już na pewno nie jego.
Całe szczęście dziś nie kierował się do pałacu, gdzie z całą pewnością narobiłby zamieszania, a daleko poza jakiekolwiek zagospodarowane tereny Raju. Poza wysokie góry, na puste pola poprzetykane starymi drzewami, gdzie nie było jak się schować, ale nie było i po co, bo tam nikt nigdy nie szukał.
Wsunął się w tę wyrwę pomiędzy Piekłem, a Rajem, a potem za sobą ją zamknął. Trafił dokładnie tam gdzie chciał, na pełne niebiańskie słońce i zaraz zmrużył oczy krzywiąc twarz. Dał sobie chwilę, żeby się przyzwyczaić, a potem rozejrzał się za Panią Niebios.
Była.
Siedziała na ziemi zaraz pod najbliższymi drzewami.
Jeszcze go nie zauważyła, wlepiła spojrzenie w ziemię i ewidentnie dość intensywnie nad czymś myślała, schowana w swoich długich złotych włosach. Tygodnie życia w nieustannej niepewności, udaremniania spisków wewnętrznych i odmawiania sobie snu oraz jedzenia na każdym odcisnęłyby swoje piętno, nawet na niej. I chociaż nie wyglądała na starszą niż szesnaście lat doskonale wiedział, że liczy sobie całe tysiąclecia, a po ostatnich dniach może i eony.
Comments (0)
See all