Lucyfer w tym czasie zerkał właśnie swoimi niemal czarnymi oczami na Tiramisa stojącego przed jego biurkiem.
- Czego chcesz? Jesteś naćpany, a jak na moje to zapewne i pijany – mruknął z wyraźnym zdenerwowaniem.
- I żadne z powyższych nie jest powodem do takiego zachowania – odpowiedział szybko ten nie tracąc z ust uśmiechu.
- No to czego chcesz? Nie wiś tak nade mną – mruknął z rezygnacją bóg wojny.
- Chcę? To niewłaściwe słowo słońce ty moje… ja żądam. Tego strażnika, który chodzi za Belzem, Aroda. Dosłownie na kilka dni, nie obchodzą mnie pieniądze, tylko twój podpis.
- Po co? – Lucyfer świdrował go teraz zimnym spojrzeniem, a on wcale nie dawał się zbić z tropu.
- Ja nie pytałem po co Belzebubowi prochy, ty też nie musisz pytać.
- Rozumiem. Powinien być u siebie, ale ma wrócić. Żywy – syknął w końcu ten wypisując dokument i wręczając go bogu wspomnień.
- Nie ma problemu. Przecież nie oddałbym ci martwego, zwłoki są ciężkie, a ja mogę ich nie unieść – westchnął w odpowiedzi Tiramis.
Istotnie, odkąd miał to ciało, należące wcześniej do Wszechmogącego, nie grzeszył muskulaturą. Zdarzało się, że mylono go z dziewczętami i zupełnie nie pomagały dość delikatne rysy twarzy, ani kolczyki i złote pierścienie na każdym z jego palców. Lucyfer zmierzył go spojrzeniem, jakby szczerze nie dowierzał w to, co usłyszał, ale wzruszył w końcu ramionami.
- Nie zrobiłbyś tego nawet, gdybyś mógł. Zabrzmi to głupio, ale chciałbym od ciebie porady w zamian… co zrobić by demony znów się bały?
- Naprawdę pytasz o radę? Mnie? Znasz moje metody, wiesz które zaklęcia sprawiają ból. Jeśli mnie ładnie poprosisz znajdę coś na twoich podopiecznych… zmuś ich do tego, co ich przeraża. Jeśli dobrze to rozegrasz w ciągu miesiąca będzie tu spokój. Osobiście sądzę, że nic tak nie działa na wyobraźnię, jak fakt, że ktoś zdolny jest zabić tylko dla własnego kaprysu, ale ty to wiesz, co nie? W końcu przeżyłeś.
- Rozzłoszczę ich.
- A co cię to obchodzi? Nie jesteś tu przypadkiem władcą? Ciebie nie dotyczą ich prawa. A gdyby się stawiali chyba wiesz co masz robić, tak?
- Tak mi się wydaje – mruknął bóg wojny w zastanowieniu, więc Tiramis nachylił się ponad blatem by przysunąć się do jego ucha.
- A imię jego brzmiało Tiresse… ten, który niesie strach. Znam się na tym – wyszeptał nim całkiem rozbawiony konsternacją na twarzy Lucyfera ruszył do wyjścia.
Szedł całkiem spokojnie, w ciszy, co aktualnie bardzo doceniał. Minął wykładane czarnym marmurem korytarze szóstego i piątego pietra i ruszył w górę pałacu piekielnego, by dotrzeć na drugie, do miasta biedoty, które w niczym nie przypominało głębszych kondygnacji. Numeracji pięter nigdy nie zrozumiał, była odwrócona – przypuszczał, że miało to jakiś związek z odległością od powierzchni ale szczerze miał to gdzieś.
Przez czas, kiedy czekał aż haj po proszkach zejdzie do znośnego poziomu, dostał informację o dokładnym miejscu pobytu pani Niebios, a to wiele ułatwiało, zwłaszcza, gdyby kogoś udałoby się po nią jednak wysłać. A gdyby nie potrzebował chociaż kogoś na miejscu, kto dopilnowałby jego własnych interesów, kiedy sam pójdzie.
Pomiędzy brudnymi, zatłoczonymi uliczkami, śmiertelnymi demonami biedoty i nielicznymi ludźmi dotarł do budynku, którego szukał, wszedł po schodach i otworzył właściwe drzwi. Nie były zamknięte, nikt inny nie wszedłbyna pogaduszki akurat do tego niebieskowłosego zabójcy.
- Tęskniłeś? Bo ja bardzo, cóż nam po tych krótkich chwilach, gdy stoisz obok w czasie moich rozmów z Belzem? – zapytał wesoło siadając do stołu, przy którym jego stary znajomy popijał coś z dużego, drewnianego kubka i wertował mocno wytartą książkę.
- Wyjdź stąd – mruknął ten wyjmując natychmiast sztylet zza paska i nad blatem wymierzając jego czubek w niego. Tiramis w odpowiedzi położył na stole pismo od Lucyfera i podsunął do niego, a potem wyjął papierosa i odpalił, jakby nie zauważył broni.
- Skoro formalności mamy za sobą już tłumaczę po co tu przyszedłem. W Niebiosach zaszły pewne zmiany, mam już podejrzenie dlaczego, ale to nieważne. Ważne jest, że ich dotychczasowa pani, Księżniczka Ksira, potrzebuje pomocy. Miała powiedzmy… drobne problemy z tym swoim zakonem, z którym Piekło przegrało ostatnią wojnę. To na pewno da się załatwić, ale nie może do tego czasu szwendać się po lasach, to nie przystoi komuś takiemu, nadążasz?
- I?
- Ktoś musi ją stamtąd zabrać. To delikatna sprawa, a ty jako jedyny nie mlesz ozorem, więc jest spora szansa, że nasza urocza dziewczynka cię nie zaszlachtuje. Wciąż wisisz mi sporą sumkę, więc to wyrównajmy.
- Co to, to nie. Nigdzie nie pójdę, rozumiesz? A już na pewno nie poza Piekło. Tym świstkiem od Lucyfera to sobie wiesz co możesz…
Tiramis zdążył się już zdenerwować, niepotrzebnie siadał, bo zaczynało go już nosić więc bębnił nerwowo palcami w blat zerkając na Aroda jednym z tych spojrzeń, których rozsądni ludzie się bali.
- Jak to nie pójdziesz? – zapytał w końcu, gdy strażnik przyglądał się z uwagą swojemu sztyletowi.
- Normalnie. Nie pójdę i już. Pilnuję Belebuba, takie dostałem rozkazy kiedy mnie wyciągali. A jeśli chodzi ci o mój dług… gdybyś może z jego powodu nie wysłał mnie za drzwi Krainy Łez, skąd nikt podobno nie wraca to nadal byłby aktualny – odparł, kiedy bóg wspomnień utkwił już na dobre spojrzenie w ostrzu, które wciąż było wymierzone w niego.
Comments (0)
See all