W tym samym czasie w Sali Tronowej Piekieł Belzebub rozmawiał ze swoim panem, Lucyferem. Obaj siedzieli przy tym wielkim biurku o lwich łapach ustawionym poniżej schodów prowadzących do tronu, którego blat tonął w dokumentach jak zwykle o tej porze dnia. Aktualnie Myśliwy Piekieł jeszcze raz zerkał na edykty wydane przez ich Władcę w ciągu ostatniej godziny.
- Wypisałeś dwanaście rozkazów. Demony nie będą zbyt zadowolone – szczerze uprzedził, więc Lucyfer zmroził go wzrokiem.
- Może. Ale nie pozwolę traktować się jak kukiełkę. Postanowiłem sobie rano, że będą się znów mnie bać – rzucił odrobinę zbyt lekko. Jak zawsze zresztą. Belzebub podejrzewał nawet, że może to być cecha wspólna wszystkich bogów wojny, ale żadnego innego nie miał do tej pory okazji poznać. Uniósł więc jedynie wyżej brwi przesuwając kolejny z dokumentów.
- To pozwól im ze sobą nawzajem walczyć, albo zacznij osobiście dokonywać publicznych egzekucji. To demony, nie wiem jak inaczej zamierzasz cokolwiek wskórać – syknął robiąc odpowiedni przypis do jednego z edyktów.
- Skoro tak spytam Tiramisa co radzi, kiedy się wreszcie pokaże. Powinien już dawno siedzieć tutaj.
- Ma swoje sprawy. Całkiem konkretne z tego, co wiem. Jeśli będzie miał czas przyjdzie – odpowiedział Belzebub.
- W zasadzie możesz już iść. Jest dostatecznie późno. Przyda ci się położyć się wcześniej.
Myśliwy wstał, pochylił nieco głowę i zawrócił do bocznych drzwi przy Sali, za którymi mieściło się jego niewielkie, dotąd dość prosto urządzone, mieszkanko. Wcześniej nie miał w nim wiele ponad stosy książek, kilka butelek drogiego wina, szafę wypchaną garniturami odpowiednimi do stanowiska, jakie zajmował i zgodnymi z piekielnymi przepisami oraz nieliczne pamiątki po tym, co wiedział dobrze, już nie wróci. Ale odkąd pozwolił wprowadzić się Ispis nic nie było takie samo.
Zmieniły się tkaniny na dużo bardziej strojne, proste meble na rzeźbione i ciężkie, jedna szafa na dwie. A na wejściu jedynego pokoju, wbrew wszystkiemu co chciał akurat tam widzieć, witało go wąskie kryształowe lustro, w którym widział się doskonale ilekroć wchodził.
Był wciąż młody na twarzy, gdyby pytał obceych nie daliby mu dwudziestu-paru lat, jak zresztą większości starych demonów. Nie urodzili się przecież jak późniejsze pokolenia, tylko ich stworzono, dokładnie tak, jak tego potrzebował na tamten czas Jahwe. I on też odpowiadał szczegółowo jego ówczesnej fantazji: był dość szczupły, miał długie żywo-brązowe włosy, które nie słuchały nikogo, nawet samego Wszechmogącego. Czesał je mimo wszystko i wiązał na karku w ogonek, z którego wychodziły stercząc w każdym możliwym kierunku. Aktualnie któryś kosmyk wciskał mu się do tych wielkich orzechowych oczu.
Od lat nie był już jednak tym, co zlepił Jahwe i nie należał też do demonów - to też widział doskonale w tym lustrze. Ten inny, bardziej złowrogi błysk w oczach. Lucyfer w tajemnicy przed wszystkimi dał mu coś, czego wprawne oko nie mogło nie zauważyć – boskość. Ostatni pierwiastek dzielący archaniołów i stare demony od stania na równi z tymi, którym służyli. On dostał w udziale wierność, jej bogiem był.
Poprawił ten drażniący go kosmyk i spojrzał na Ispis. Ruda, długonoga piękność siedziała na łóżku wśród ksiąg zaklęć, z których uczyła się tego samego, czego chłopcy w Akademii. Wcześniej, nim jej nie zabrał, nie było jej wolno, żadnej kobiecie w Piekle nie było. Ale przy nim mogła wszystko.
- Jestem – mruknął cicho, więc uniosła do niego wzrok.
- Widzę. Mam prośbę… - syknęła wstając.
- Jaką? – zapytał nalewając sobie wina i zdejmując marynarkę z ramion, by rzucić ją na niewielką kanapę. Dziewczyna natomiast zatrzymała wzrok na wielkim portrecie wywieszonym zaraz nad łóżkiem, jednej z nielicznych pamiątek, które tu zostały po jej porządkach.
- Możemy go zdjąć? Przeraża mnie.
- Gabriel? – dopytał odstawiając zaraz kieliszek.
- Tak.
- Nie zdejmę go – odpowiedział chłodno odwracając wzrok od niej i portretu.
- Usiądźmy – nim zdążył zaprotestować pociągnęła go do kanapy, a kiedy tylko usiedli ujęła jego dłoń w swoje ręce. – Posłuchaj… ten portret nie może tu wisieć wiecznie, jest upiorny. Wierzysz przecież, że go tu znów sprowadzisz, tak?
- Owszem – chciał zerknąć w stronę portretu, ale zaraz ujęła jego policzek i odwróciła jego głowę do siebie.
- Przestań się więc zachowywać jakby miał zostać martwy już zawsze.
- Gdybym tam wtedy był, to on wciąż by żył. To moja wina.
- Chodziłeś do niego, gdy był na służbie? – zapytała zaraz dziewczyna.
- Nie… ale powinienem był…
- Skoro nie chodziłeś wcześniej to skąd pomysł, że tym razem musiałeś pójść? Nie wiedziałeś co się stanie, to było ponad stulecie temu. Wystarczy.
- Powinienem był…
- Nie – wstała, weszła na łóżko, a potem wspięła się na palce i zdjęła portret tego pucołowatego chłopca, o kręconych włosach tak samo rudych jak jej własne. – Pozwól mu na razie spoczywać w spokoju.
- Wyjdź na chwilę, pożegnam się chociaż z…
- To niemądre – przerwała mu kręcąc głową z wdziękiem. – Schowam go pod łóżkiem. Będzie tam przez cały czas.
Uśmiechała się pogodnie, a on nie powiedział nic by ją zatrzymać. Za drzwiami tego pokoju nie miała wiele więcej praw niż byle kundel przebiegający przez miasto na drugim piętrze, ale tutaj pozwalał jej robić co tylko chciała. Była w końcu przy nim, a bardzo tego potrzebował.
Comments (4)
See all